Złapałam się na tym, że od dłuższego czasu stawiam na "naturalne" metody leczenia i upiększania. Wątroby nie oszczędzam od lat, dlatego gdy pojawia się "problem" staram się go rozwiązać "bez proszkowo".
Takim właśnie problemem jest wypadanie włosów. Myślałam, że mi przejdzie - przecież zaczęłam stosować farby bez amoniaku, a w mojej diecie jest dużo warzyw, czyli witaminków ;] Jednak nie...
Rzuciłam się na poszukiwanie lekarstwa idealnego. Farmaceutyków jest masa, a opinii na ich temat, to chyba sami wiecie - tyle samo zwolenników co i przeciwników. Jedyną metodą, w której znalazła się większość pozytywnych głosów było właśnie picie drożdży. Nad podjęciem decyzji nie zastanawiałam się długo, trudniej było znaleźć konkretne wskazówki co do przebiegu owej kuracji. Wśród ogromu informacji dogrzebałam się tylko do jednej "receptury", która odnosiła się do książki, a nie schematu "bo koleżanka mi mówiła, robię tak od lat i jest ok., to są jakieś zasady?".
Drożdże należy pić dwa razy dziennie, po łyżeczce zalanej wrzątkiem, przez 6 tygodni. Potem następuje pół roczna przerwa.
Najważniejsze jest wykąpanie ich we wrzątku, potem możemy zrobić z nimi co się chce - wypić samo lub z mlekiem, dodać do koktajlu, jakiegoś soku.... cokolwiek ;)
A efekty?
Mają być olśniewające! ;D Zdrowe paznokcie, promienna cera, no i lśniące długie włosy ;D
Właśnie rozpoczął się dzień numer 3. Zobaczymy co z tego wyniknie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz