Dieta w pojęciu czysto odchudzającym, nie jako zmiana stylu życia ;)
No przytyło się trochę. Z ubrań zaczęło się wylewać (ze spodni nawet nieco bardziej niż trochę) A na szersze ciuchy, no cóż... żal wydawać, bo przecież niedługo schudnę ;D I w takim pojęciu można trwać nawet rok, albo i dłużej...
Podobno najtrudniej podjąć decyzję. Moje psychiczne nastawianie się do odchudzania trwało dwa miesiące. Tak, przez cały ten czas myślałam o tym, co powinnam zmienić, kiedy, z czego zrezygnować, co zacząć ćwiczyć, itp. itd. Gorzej było podjąć jakiekolwiek działanie...
Odkryłam również kilka ciekawych portali internetowych o odchudzaniu i pomogło mi to bardzo :) Podczytywanie jak inni sobie radzą, jak komponują swoje jadłospisy. Dużo się nauczyłam :) Między innymi tego, że pierwszym krokiem jest całkowite wyeliminowanie słodyczy, napoi gazowanych, soli i słonych przekąsek, i wielu innych rzeczy. No i już na samym początku natrafiłam na ogromny problem, który śmieszy nawet mnie samą: tak na dobrą sprawę, to ja nie mam z czego rezygnować! :D
Nie słodzę już od lat. Jak mam ochotę na słodką kawę sięgam po miód. Słodzików nie używałam nigdy.
Soli nie używam. Nie mam w domu żadnych "kucharków" ani kostek do zup.
Z
napojów gazowanych preferuje tylko piwo ;D No i w sumie skłamałam
wcześniej - to jest rzecz, od której jestem uzależniona, i jeżeli miewam
już na coś wyraźną ochotę to jest to chmiel, a nie czekolada.
No właśnie słodycze - nie przepadam. Nie myśle o nich będąc w sklepie, zwyczaj nie kupuje.
Słone
przekąski? Też nie bardzo... nawet do wspomnianego już piwa nigdy nie
kupujemy chipsów, tylko orzeszki ziemne ( w Biedronce można dostać
niesolone, jupi! ;D)
Pieczywo? Czasem na śniadanie robimy kanapki,
ale to max 2 razy na tydzień. Zazwyczaj robimy omletowe wariacje, albo
jajka pod różną postacią i jakoś nie czuję potrzeby zjadania do tego
chleba...
No, ale! Dlaczego w takim razie tak przytyłam?
Bo przestałam
pracować, a żarłam tak samo, jak w dni wolne od pracy. Najpierw organizm
się domagał, a potem to już leciało przyzwyczajeniem.
Biorąc pod
uwagę całokształt, zaczęłam jeść więcej warzyw, twarogu, a ograniczać
ryż, kasze, ziemniaki i makaron (rety, jak ja uwielbiam makaron!...). I przez miesiąc działało to rewelacyjnie. Z umiarkowaną aktywnością fizyczną spadło mi z brzucha prawie 10 centymetrów! (Nie wierzę w wagę, nie posiadam jej i nie zamierzam kupować. Bardziej zależy mi na ubytku w obwodach, a nie kilogramach. Przecież chodzi o to, żeby dobrze wyglądać, a nie zrobić się lżejszym).
Niestety okazało się, że w kolejnym miesiącu nie będzie nas stać na takie rarytasy jak świeże warzywa, codzienne serki, razowe pieczywo... Musiałam powrócić do tych kasz, ziemniaków i makaronu... I co? Ten miesiąc prawie minął, i fakt - nie chudnę, ale też nie tyję ;) Ale po 15 wracam do swojej bezbolesnej dietki :) I pierwsze co zrobię to schrupię całą paczkę szpinaku, a co! :)
Na dzisiaj to tyle :) Jak zacznę jeść tak, jak w grudniu to zamieszczę swoje przykładowe menu :) Teraz nie chcę tego robić, bo się boję, że dostanę ślinotoku... ;D
cdn ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz