Ponad miesiąc temu niespodziewanie straciłam połączenie z internetem w domu i o ile zmiana taryfy itp. zapowiadała co najwyżej 2-3 dniowe (a więc niewątpliwie krótkotrwałe) problemy z połączeniem, to niestety, jak to zwykle bywa, rzeczywistość okazała się nieubłagana.
Odcięto mnie na miesiąc od internetu i choć nie należę do osób, które korzystają z portali społecznościowych ( mam profil tylko na jednym i korzystam z niego tylko, kiedy muszę pobrać pewne dane), nie jestem programistą, czy człowiekiem, który w ogóle uważa komputer za cel wszelkiego istnienia, o tyle dało się zauważyć ogromne problemy, nawet w najprostszych jak się później okazało kwestiach...
Zaskoczyło mnie to i zmartwiło, bo okazuje się, że nawet osoba tak jak ja - po macoszemu traktująca zdobycze techniki - może żałośnie zawyć, kiedy ogranicza się jej dostęp do niektórych...podstawowych niestety źródeł informacji.
Dzień 1 -3 spoko. Mam czas poczytać książki, które dawno odłożyłam, uczę się pilnie do sesji, przygotowuję projekty i prace zaliczeniowe. Praca przebiega w planowany sposób, choć w pracach zaliczeniowych mnóstwo luk - uzupełnię je za dzień czy dwa - eleganckie przypisy, dodatkowe informacje - nie będzie problemu - tymczasem odznaczamy tylko miejsca wybrakowane, co by do nich szybko powrócić gdy sieć wróci.
Dzień 4-5 zaniepokojenie i pierwsze telefony do operatora - zaczynają się opóźnienia, ale przecież to nie koniec świata - po mikołajkach wszystko powinno już być.
6 grudnia...jakie to szczęście, że wymarzone prezenty zamówiłam dawno temu...internetu brak, a tu niestety:
- brak dostępu do pieniędzy z konta internetowego na płatność podstawowych rachunków staje się...nidogodna
- zaczynam się martwić o terminowe złożenie prac zaliczeniowych
- kurcze...chętnie sprawdziłabym maila, bo może ktoś coś ode mnie chciał...w końcu to mój podstawowy sposób komunikowania się ze światem
- tydzień bez posta na blogu...przepraszam Syrenko!! nadrobię...wszystko nadrobię, z resztą - tydzień poślizgu chyba można wybaczyć?
7-12 grudnia - zbliża się przerwa świąteczna, a ja:
- nie zapłaciłam rachunków
- nie mogę skontaktować się z profesorami w nurtujących mnie problemach
- nie wiem, czy dotarł do mnie oczekiwany przelew
- nie mogę kupić potrzebnych mi tuszy do drukarki
- nie wysłałam jeszcze prac zaliczeniowych
- prace są niedokończone
- nie mam skąd ściągnąć niezbędnych mi materiałów naukowych
- nie mogę sprawdzić dostępności książek w bibliotece
- dalej brak postów ode mnie
do tego drobiazgi w stylu dostępu do moich ulubionych serwisów informacyjnych i kilka aukcji też chciałam doglądnąć, ale cóż...życie ;/
od 13 grudnia rozpoczęła się seria telefonów z mojej strony do operatora, bo nie doczekałam się żadnej informacji, a jeśli już jakieś dostawałam, to były sprzeczne z wcześniejszymi
zaczynam też poszukiwania nowego operatora, bo jakość usługi obecnego zaczyna być co najmniej niedorzeczna...a nich to! że też pierwszym pomysłem było poszukanie dobrego operatora w internecie ;/
14 grudnia - internetu brak - cała reszta problemów - jak wyżej, tylko BARDZIEJ irytująca.
trzeba to skończyć: zmolestowany chłopak poddaje się i oddaje w moje niecne szpony swój internet " Najlepszy w całej wsi"....om nom nom nom nom....czuję się jak przy ciepłym obiedzie po wielu godzinach przymierania głodem na wykładzie...bossssko....a szybkosć internetu jest jak ten cudowny zapach kawy po obiadku wypitej...
Mój Chłopak jest super....i ma internet bijacz ;]
ale problem się nie rozwiązał...
17 grudnia - wizyta znajomych obsługujących sieć radiową w okolicy - niestety, okazuje się, że podłączenie jest niemożliwe, bo przekaźnik nie podoła przeszkodom terenowym...trzeba więc czekać na "podpięcie druta"
informacyjny chaos u popularnego operatora trwa nadal
w międzyczasie moja umowa jak się okazało została anulowana (?!) i nikt nie miał zamiaru mnie o tym poinformować...pomyślałam, że pewnie wysłali zawiadomienie mailem i dlatego nic o tym nie wiedziałam...
na szczęście nie było to prawdą, więc granicy absurdu nie osiągnięto, ale...nie poinformowano mnie, cóż...
piątek...21 grudnia...sprawy internetowe załatwione, choć dostępność informacji ze świata w ilości mi odpowiadającej ( i jakości, którą preferuję), nadal żadna. właśnie zjawili się "bogowie sieci", czyli technicy internetowi...popatrzyli, popukali i stwierdzili, że nic nie mogą poradzić i trzeba czekać a w ogóle to niepotrzebnie przyjeżdżali...
dobrze, że nie nawiedził mnie słynny bożonarodzeniowy duch, bo komuś wybiłabym ząbki przed Wigilią, ale, że czas pokoju i pewnej pobłażliwości względem otaczających nas problemów - zacisnęłam własne kły i stwierdziłam: przetrwam...
na małych karteczkach, na których od początku stanu "bezinternetowego" notowałam rzeczy, które muszę zrobić, jak tylko powróci sieć, mnożyły się pomysły na artykuły. była wena jednym słowem.
teraz jej brak.
po świętach w pełnej glorii zatelefonowano do mnie, że niedługo sieć będzie znów dostępna. pomijając problemy techniczne, jakoś przed sylwestrem słowom tym stało się zadość.
swojego zmęczenia tą sytuacją jednak nie zapomnę.
jak wspomniałam, nie jestem osobą, która komputera potrzebuje bardziej niż kawy porannej. niestety możliwość swobodnego sprawdzania dowolnej informacji o świecie w dowolnym czasie stała się nieodzwnym symbolem naszych czasów. o ile utrudnione jest komunikowanie się z ludźmi!
( bo doładowanie telefonu z internetu też jest łatwiejsze, niż godzinna wyprawa do najbliższego miasteczka po to samo...).
od stycznia faktury za opłaty telefoniczne przychodzą do mnie mailowo - super, oszczędność...ale przy braku internetu - problem...
studia? stają się niemożliwością:
- zapisy na zajęcia
- zapisy na egzaminy
- kontakty z nauczającymi
- rejestracje
- dokumenty
- prace zaliczeniowe ...wszystko to, bez internetu jest nie do ogarnięcia...
należę do szczęśliwców, którzy nie muszą nakładać na siebie na siłę takich ograniczeń jak czas spędzany w sieci, czy sposób korzystania z tego. dysponuję własnym laptopem, co jest niewiarygodnie wygodne.
tak, chciałabym kiedyś pracować za pośrednictwem sieci, ale na razie...na razie dosadnie uświadomiłam sobie, jak trudne jest życie dla osób, które niestety nie miały tyle szczęścia co ja i do tej pory funkcjonują bez internetu.
mam na myśli przede wszystkim osoby młode, które chcą się rozwijać, uczyć i być obecnymi ( także w gronie swoich przyjaciół, którzy niewątpliwie w większości "żyją w sieci"), ale nie mogą w pełni się zsocjalizować i chcąc - nie chcąc zostają zepchnięci na margines.
cieszę się, że moi Przyjaciele są przede wszystkim stworami z krwi i kości, których mogę odwiedzać kiedy zapragnę i tak jak ja - wolą kontakt twarzą w twarz bardziej od najbarwniejszych kolaży wspólnych zdjęć i wywnętrzania się pod "słitfociami"...
Syrenko, ach Syrenko, czekam dnia, kiedy i Ty sprowadzisz się w nasze ukochane, malownicze krainy :)
a tymczasem - chłeptajmy z tego internetu ile się da!
..gdyby nie on pewnie zajeżdżano by dla nas właśnie kolejnego konia, niosącego długaśne listy :)
a tak - jeden koń w przyrodzie więcej :)
Amen.