Nie wiem co to jest, ale powtarza się niezmiennie co roku, przed świętami. Mam na myśli oszalałe tłumy ludzi szarżujących po marketach. Pomijając już robienie prezentów na ostatnią chwilę, na zwykłym stoisku z wędlinami nierzadko toczy się walka na śmierć i życie przy ostatniej lasce "wiejskiej".
Jak tak można?
Ludzie przepychają się bez zdawkowego "przepraszam", wyrywają sobie z rąk produkty oznaczone plakietką "promocja" bo "przecież to ja pierwsza na to spojrzałam, więc jest moje" to nic, że obok leży taki sam zestaw...
Jak to jest, że szykując się do tak wzniosłych świąt, ludzie tak strasznie...głupieją?
I jak tu zrobić na spokojnie zwykłe zakupy spożywcze? Chyba się nie da. Przerzucając się na osiedlowe spożywczaki szybko idzie zbankrutować, zresztą w nich jest niewiele lepiej. Może nawet nieco bardziej frustrująco ze względu na ciasne alejki i minimalną przestrzeń własną. W markecie można przynajmniej bronić się koszykiem - jak jakaś baba zechce nas staranować, mamy za czym się chować.
Jakiś złoty środek? Może sprawdzi się metoda robinia zakupów zaraz po otwarciu sklepu, albo tuż przed zamknięciem? Ciężko się wpasować żeby uniknąć "fali". Najlepiej by było przecierpieć jedne wielgachne zakupy i zrezygnować ze wszelkich marketów aż do świąt. Ale jak to przenieść, gdzie to trzymać? Heh...czy to znaczy, że jak chce się zrobić zakupy w miarę komfortowo to trzeba zarzucić całą kulturę osobistą i najlepiej zostawić ją na zewnątrz sklepu? W sumie łokci potrafię używać! Ba, poświęcę się i jednorazowo przykleję sobie sztuczne pazury, i nawet nie złagodzę ich pilniczkiem, niech poczują co to znaczy mieć mnie za przeciwnika!
Straszny absurd, prawda?
No i chciałam jeszcze złożyć wielkie wyrazy uznania wszystkim pracującym w handlu! Jesteście THE BEST!!! Nie dajcie się zdołować oszalałym, szarżującym tłumom ;) Święta, święta i po świętach - jak to się mówi ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz