Ileż razy zdarzyło mi się natrafić na angielskojęzyczną okładkę zapowiadającą świetną książkę, której nigdy później nie widziałam. Ciężko namówić polskich wydawców do wydrukowania polskich tłumaczeń świetnych książek, cóż więc mówić o bardziej niszowych ciasteczkach?
No i tak oto wchodzimy na drażliwy temat polskiego przemysłu książkowego. Wydawane są niejednokrotnie podłej jakości "dzieła" literatury polskiej, lub uwznioślanie paskudztwa modnie zapowiadanego młodego pokolenia pisarzy ( na jedne z najciekawszych marnotrawstw czasu, papieru i uwagi zakrawają "Szkice glanem" i zaśmiecające sklepy z tanią książką tomiki wierszy Buczka A. np. "Ptasia grypa" - pozostaje pytanie, dlaczego chłam miewa jedne z najciekawszych okładek...pozostawmy to jednak).
Niewątpliwie większym problemem jest brak przedruków lub zerowa reklama naprawdę interesujących tomów.
Przerażające, jak długo trzeba było czekać na "Fight Club" po polsku. Niskie nakłady porażająco wzmogły też zapotrzebowanie np. na serię o Dexterze ( do serialowego niewątpliwie wrócimy).
Najbardziej cierpi jednak człek poczciwy, kiedy okazuje się, że chcąc dostać w swe ręce dobry kawałek literatury albo musi przekopać Internet i nauczyć się kilku języków obcych, chcąc dowiedzieć się - kto zamordował w drugim tomie ( bo pierwszy wydany w Polsce nie doczekał się braciszka - drugiego tomu polskojęzycznego - "Retrum", czy " Atrofia" to moje ulubione przykłady i z przyjemnością zabiłabym tych, którzy rozochocili czytelników, żeby potem dać sobie spokój. wiem...finanse...ale nie dziwmy się, że czytelnictwo leży, skoro najbardziej zainteresowani sprzedażą wciąż starają się...nie dość.)
Nie szkoda za to kolejnych przedruków, niemal tych samych opowieści o wampirach, czy upadłych aniołach rozkochujących w sobie dziewczyny. Uboga ta nasza wyobraźnia będzie, jeśli nie wyjdziemy z tych skorupek. A cokolwiek wyskakuje znienacka, by nas pozytywnie zaskoczyć ( np. wielokrotnie nagradzana książka - opowiadanie "Języki i kolczyki"), bardzo często ginie pomiędzy kolejnymi półkami księgarni, a potem stopniowo wyprzedawane możemy w końcu dostać za kilka groszy na Allegro.
Smakołyki też się zdarzają - znakomity Walter Moers wydał serię świetnych bajek dla dzieci ( i ogromnie zajmujących dla dorosłych!), które niestety nie doczekały się kolejnych wydań i teraz przykładowe "13 i pół życia kapitana niebieskiego misia" oscylują w granicach 250zł za tom. Przebicie cenowe niesamowite...a książka, jak na złość - warta swej ceny...niestety poza zasięgiem. Drogie wydawnictwa! Powalczcie o klienta!
Z drobnostek - Nasza Księgarnia często eksperymentuje, Dziwna Emily w dwóch tomach rozgrzała publiczność i szybko pozwoliła ostygnąć publice zainteresowanej czymś INNYM. Zawiesili tę serię, tak jak Edgara i Ellen. Zapytani o dalsze losy niektórych pozycji - z uporem nie odpisują na maile. A zdarzają się zupełnie odmienne ( na szczęście jest to znaczna większość), które nie tylko próbują nowych rzeczy, ale i starają się zachować kontakt ze światem zewnętrznym.
Mój ulubiony przykład? Wydawnictwo Vesper - nie tylko niszowe, ale zadeklarowane i konsekwentne...poza tym ich książki są stosunkowo tanie i pięknie wydane.
Konkluzja?
Czytelnik polski, żeby nie zwariować musi znaleźć jakiś własny sposób na książki - albo znaleźć swój osobisty kontakt w lokalnej bibliotece i ładnie proponować interesujące nas wydania ( wbrew pozorom to nie takie trudne), albo odpuścić sobie czytanie książek, póki nie przekopiemy się przez stos recenzji. Serie wydawnicze? Kusi zawsze człowieka, żeby zaraz po wydaniu kupić sobie książkę, czy dopaść ją w inny sposób. Tymczasem często okazuje się, że niedługo potem książka albo jest niewypałem, albo...nie ma kontynuacji...więc czekam, czekam, czekam...aż całość zostanie wydana - nie przejmując się tym, że inni już wiedzą "kto zabił"...
Długie ucztowanie ma w sobie coś, co pozwala się czytelnikowi spełnić, po tym, jak wyposzczony, w końcu dogania króliczka :)
Życzę wielu pasjonujących poszukiwań i za króliczkiem pogoni.
I jak najmniejszej ilości historii, które urywają się w połowie..
...tak Syrenko...i w tym momencie można by rzucić się na filmowe analogie, prawda..?
Smoku!
Ja na prawdę nie wiedziałam, że kontynuacji "Złotego kompasu" nie będzie...
Ale po tym jak mnie sprałaś poduszką to myślałam, że mi wybaczyłaś ;P A tu takie rzeczy... i to po tylu latach.... ;P
Co do książek wszelkiej maści, tylko mnie nie zaszczujcie, błagam! Uważam, że kupować nie warto. Co nie znaczy, że czytanie książek uważam za bezsens, nic z tych rzeczy! Tylko jak to zostało powyżej wszystko ładnie nakreślone... Z tym jak wydawnictwa i księgarnie podchodzą do klienta, walczyć się nie da... Pomijając kwestie finansowe i frustracyjne, jest jeszcze jedna, dosyć uciążliwa. Brak własnego mieszkania, w którym można bezstresowo gromadzić tomiska. Ale kto się nie przeprowadzał co najmniej dwa razy, ten nie zrozumie...
Reasumując z mojej strony: niech żyją biblioteki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz