Macho-survivalowiec, czy zwykły facet, który spełnia swoje
marzenia? Po lekturze książki "Bezlitosny ocean" nie mam wątpliwości, że
jej autor to nie bezrozumny szaleniec, ale niezwykły człowiek,
dokonujący wielkich rzeczy mimo przeciwności.
Twarz Beara Gryllsa kojarzyła mi się
zawsze z wizerunkiem jednej ze sztandarowych postaci Discovery, która
prowadząc po kolejnych miejscach nietkniętych przez cywilizację, ukazuje
je z perspektywy rozbitka.
Pogodny i inteligentny prezenter
zyskał dużą popularność, jednak nim stał się tym, kim jest dziś,
wielokrotnie stawał twarzą w twarz z zagrożeniami, które nie były
wyreżyserowane. Jego dążenie do przełamywania kolejnych barier swojej
wytrzymałości, jak i pragnienie przygody były pobudzane od najmłodszych
lat, kiedy jeszcze jako dziecko uczestniczył w wielu wyprawach
wspinaczkowych oraz żeglarskich. Ojciec - największy autorytet dla Beara
- uczył go cierpliwości i wytrwałości oraz zaszczepił w nim pragnienie
poznawania świata w najpiękniejszy możliwy sposób - poprzez osobisty
kontakt z cudami stworzenia.
Edukacja wojskowa, jaką podjął Bear,
była kolejnym milowym krokiem do przyszłych przedsięwzięć. Sprzyjała
ona nie tylko nawiązaniu ważnych znajomości, ale także ukształtowała
jego charakter, zmysł organizacyjny, uporządkowała priorytety życiowe i
pozwoliła na podjęcie pierwszych poważnych wyzwań
podróżniczo-survivalowych, których ukoronowaniem było zdobycie Everestu.
Dla
osoby, która przed ukończeniem 25. roku życia osiąga tak wiele - staje
na dachu świata - niemożliwym jest się zatrzymać, mówiąc "teraz zacznę
spokojne, ustatkowane życie". Przygoda, która się rozpoczęła miała trwać
nadal, konieczna była jednak nowa odsłona.
Tak
rozpoczyna się historia, która opowiedziana przez Beara Gryllsa nabiera
niesamowitego wyrazu. Oto człowiek rzuca wyzwanie przyrodzie - po raz
setny, tysięczny... i ma nadzieję, że i tym razem okaże się ona łaskawa.
Opowieść
o pokonaniu Atlantyku i oceanu Arktycznego w otwartej łodzi nie jest
historią łatwą. Napędzani marzeniem o dokonaniu czegoś wyjątkowego,
przyszli członkowie załogi Beara stają naprzeciw kolejnym trudnym
wyzwaniom - od prozaicznych spraw związanych z pozyskaniem funduszy na
wyprawę (a należy przypomnieć, że kiedy była ona organizowana niewielu
jeszcze słyszało o Gryllsie, stąd też sponsorzy wcale nie palili się do
współuczestniczenia w jego wysiłkach), przygotowaniem koniecznych
sprzętów, zaprojektowaniem łodzi od podstaw, organizacją zaplecza
wyprawy, aż do stawienia czoła problemom rodzinnej codzienności, która
także nie oszczędzała naszych bohaterów.
Trzymałam w rękach
skończoną książkę, więc wiedziałam, że całość przygody musiała się
dobrze zakończyć. Nie mogłam jednak nie poddać się atmosferze opowieści,
która od groteskowych, radosnych momentów momentalnie przechodziła w
pełen dramatu thriller. Klasyka opowieści marynistycznych powoli
odchodzi w zapomnienie. Zmieniają się kanony lektur, dlatego poza
nieszczęsnym "Robinsonem Kruzoe", niewiele opowieści spod znaku siedmiu
mórz możemy poznać w szkole.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz