sobota, 10 listopada 2012

"Merida waleczna"

Nie ukrywam, że na wszelkie bajkowe nowości jestem pierwsza w kolejce :) Tak samo było z Meridą. Już samo przedstawienie jej postaci, czyli dziewczyny z bujnymi, rudymi lokami - niesamowicie poprawił mi nastrój w drodze do pracy. Taka prawda, byłam zachwycona od pierwszego bilbordu. Zostało mi jedynie grzecznie czekać na premierę kinową. A po niej? Nastąpił wysyp recenzji, zdecydowanie niestandardowych.

Mianowicie głos zabrały feministki.

W jednej chwili Merida z sympatycznej dziewczyny, która miała przed sobą jakąś przygodę, stała się symbolem obrony praw kobiet - nawet w świecie bajkowej krainy. Pojawiły się głosy, że to pierwsza postać, która nie jest księżniczką skazaną na ratunek przez księcia. Wręcz przeciwnie. Bierze los we własne ręce i udowadnia, sobie, matce i całemu światu, że kobieta może i potrafi!

A ja? Od pierwszych chwil byłam nastawiona na bajkę, która może mi się spodobać lub nie, wydać się interesującą lub oklepaną, zabawną lub irytującą. Niestety po przeczytaniu tych wszystkich feministycznych wywodów, straciłam ochotę na wyprawę do kina. Upłynęło jednak trochę czasu i pojawiła się okazja na obejrzenie tego fenomenu.

Jestem niemalże pewna na 100%, że gdybym nie dobrała się wcześniej do tych wszystkich recenzji, przeoczyłabym ten aspekt produkcji. I zapewne nie wiedziałabym, że Merida jest pierwszą feministką w bajkowym świecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz